Jest 2020 rok. Kupujemy z mamą drewnianą chatkę na Roztoczu. Będziemy ją remontować tak długo, aż stanie się czarująca. Powiedzielibyście: plan to niesłychanie idealny! Jednak historia tego remontu to gotowy scenariusz na komediodramat.
Wystąpiłybyśmy w nim my, wraz z naszymi mężami, uzbrojeni w szlifierki kątowe. A także mój ukochany dziadek, który tłumaczył jak to „gównolitem” niegdyś ściany ocieplano. Byłby też Adam elektryk, gaduła, co pieniędzy nie wziął, bo jak mówi tyle w życiu nakradł (suwerenowi nie chłopom), że teraz u dobrych pracuje darmo, bo tak jest po drodze do nieba. Byliby stolarze, co nam taras budowali i dach zdjęli, ale zapomnieli założyć, przez co niezaplanowany basen na strychu uczynili, z którego to do dziś zacieki są na suficie. I byłby stolarz, co nam futrynę ukradł. I Zdun, co na siebie przy robocie patrzeć pozwalał, mimo że zabobony nie zezwalają. I takie cudo nam wyczarował, że teraz wszystkie wiejskie Ubożęta tylko u nas za piecem chcą mieszkać. Oto geneza Czar Paar.
A nazwa? To taka gra słów. Jak ten teleturniej Bożeny Walter z lat 90. Czar, bo domek jest czarujący. A Paary to nazwa wsi. Jedynej wsi w Polsce, która w nazwie ma dwie samogłoski tuż przy sobie. Możliwe też że jedynej, która leży na granicy dwóch województw, przez co ponoć jedno z gospodarstw ma kuchnię jeszcze w lubelskim, ale łazienkę to już w podkarpackim. Tyle że akurat nie wiem, czy to nie jest zmyślone.
Nie zmyślam jednak mówiąc, że Roztocze to kraina magiczna. Stąd pochodzimy, znamy każdy jej zakątek. Tu jako dziecko moja mama pasała krowy, a ja zbierałam do wiaderka motyle. Możemy Was zabrać na polne ścieżki i pokazać Wam gdzie diabły piekła budują, a gdzie tańczą oberki. A jak jesteście z tych co lubią poleniuchować w hamaku na tarasie, a rano bose stopy chłodzić rosą, to mamy dla Was nasz domek pełen cudowności. Rozsiądźcie się wygodnie i o nim posłuchajcie.