5 ultrawyjątkowych miejsc dla poszukiwaczy nowych doświadczeń

  

 


Kilka słów od Slowhopa:

"Odetchnij od miasta. 62 wyjątkowe domy gościnne w Polsce", czyli kieszonkowy podręcznik, dokąd zwiać na weekend, gdzie wyleczyć duszę z miasta i w którym miejscu otrzepać się ze smogu. Ola Bogusławska pokazuje palcem - jedźcie tu. Pojechała, sprawdziła, pogadała z Gospodarzami, własnym długopisem ręczy, że będzie dobrze. Dla Slowhopa przygotowała zestawienie 5 miejsc, do których powinno się pojechać po nowe doświadczenia. A my jak zwykle zachęcamy do rezerwowania ich przez Slowhop.

A co, gdyby odnowić stary pensjonat i uczynić go swoim? Takie zadanie postawili przed sobą Gosia Szumska i Maciek Dziczkowski, najpogodniejsze młode małżeństwo na całym Dolnym Śląsku. Okolice ich drewnianego pensjonatu od XVI wieku były miejscem wydobycia i przetapiania rudy złota. Później wąwóz Złoty Jar stał się celem niemieckich wycieczek, a w 1926 roku zbudowano tu drewniany pensjonat. Na początku bardzo popularny, po wojnie podupadł jednak nieco i stał się typowym ośrodkiem wypoczynkowym przyjmującym kolonie kuracjuszy oraz mieszkańców pobliskich miasteczek przychodzących tu na dancingi. Nie ma się co dziwić, że Gosia i Maciek zakochali się w Złotym Jarze. Już sam wygląd tego trójkątnego, drewnianego pensjonatu robi wrażenie. A nocleg prawdziwe przeżycie: w nocy skrzypią stare deski, z łóżka widać gwiazdy, a za oknem słychać okrzyki dzików i jeleni. Aura tajemnicy i przedwojennego szyku, które otaczają Złoty Jar, udziela się każdemu.

W Masali nie ma zegarów, telewizora i zasięgu, za to są długie nocne rozmowy o życiu i podróżach, w których towarzyszą Asia i Jacek Kowalscy, zwani Masalskimi. Ich dom to Orient w pigułce: dywany, zasłony i firany, malowane hinduskie meble, lampy, rzeźby, świece, a do tego kadzidła i dolatujący z kuchni zapach biryani robionego przez Asię. Goście mieszkają w królewskich wręcz apartamentach, z łóżkami zasłoniętymi baldachimami. Za to z zewnątrz Masala jest hołdem życia na wsi i w dzikich górach. Na wzgórzu za domem Masalscy urządzili niezwykły ogródek, pełen ziół i kwiatów. To takie miejsce, gdzie warto wyjść letnim porankiem, usiąść z kawą i po prostu zachwycić się dźwiękami i zapachami. Doświadczenie jedyne w swoim rodzaju.

To pierwsza w naszym życiu decyzja podjęta sercem, a nie rozumem – mówią o swojej agroturystyce właściciele, Paulina i Przemek Siudakowie. Ich pachnący drewnem dom jest w małej bieszczadzkiej wiosce, środkiem której często spacerują dzikie zwierzaki. Smolnikowe Klimaty to miejsce kameralne, w końcu to tylko pięć pokoi. Siudaki gotują dla gości, codziennie serwując duże domowe porcje, znają też chyba wszystkie szlaki w Bieszczadach i każdemu pomogą wybrać odpowiedni do jego możliwości. Gospodarze zawsze byli towarzyscy i chętnie zapraszali do siebie gości. Gdziekolwiek mieszkali, drzwi ich domu były otwarte dla ich przyjaciół i znajomych. Paulina i Przemek najlepiej czują się, gdy dom jest wypełniony śmiechem i rozmowami. Gdy jest żywy, wesoły, taki prawdziwy. Dlatego Smolnikowe Klimaty to nie kwatera do wynajęcia. To dom.

Sercem Starej Szkoły jest wielki dwunastoosobowy stół. Posiłki przy nim potrafią się ciągnąć godzinami, bo to ulubione miejsce i gości, i gospodarzy. Stół zajmuje honorowe miejsce w ogromnej, a jednocześnie przytulnej kuchni, obwieszonej naczyniami i plakatami z filmów o jedzeniu. Dzięki takiemu szczęśliwemu układowi można od razu podglądać, jak Ewa i Jacek Traczowie gotują pyszności, które zaraz wylądują na talerzach.

– Całe życie szukałam smaków, które pamiętam. W tym starym budownictwie jest coś z wakacji spędzanych na wsi – wspomina Ewa. – Znalazłam je tutaj, w Wysokiej Wsi. W owocach, warzywach i zbożach rosnących wśród nieskażonej przyrody, hodowanych przez ludzi z pasją i zrozumieniem dla ziemi.

Takie właśnie podejście mają Ewa i Jacek do kuchni i gotowania. Stara Szkoła to prawdziwe królestwo jedzenia, zmieszczone w byłej szkole z pruskich cegieł, położonej wśród łagodnych krajobrazów wzgórz Dylewskich. Kto raz odwiedził Starą Szkołę i usiadł przy jej wielkim stole, ten zawita tam jeszcze wiele razy!

 
Fajne Miejsce Dębki

W 2007 roku Ewelina i Kuba Rusak wymyślili nazwę: „Fajne Miejsce”, zbudowali małe osiedle niebieskich domków w stylu skandynawskim, a sami zamieszkali w jednym z nich. Ponieważ, jak mówi Ewelina, to jest ich miejsce na ziemi. Mieszkają tu i przyjmują gości cały rok, bo i poza sezonem to świetny adres, by odpocząć, zrelaksować się, napisać książkę, ulepić coś z gliny, posiedzieć wieczorem przy kominku. Uciec od smogu do czystego bałtyckiego powietrza, zaszyć się w domku z ukochaną osobą czy spacerować po pustej plaży.

Całoroczne chatki Fajnego Miejsca są w pełni wyposażone, przytulne i funkcjonalne. Na ich ścianach wiszą serduszka z napisem „Dębki to stan umysłu”. I rzeczywiście, do Dębek przyjeżdżają ludzie z pewnym konkretnym nastawieniem. Tacy, którzy chcą być blisko natury i nad Bałtykiem nie szukają tylko dyskoteki i budki z goframi. Dębki to mała miejscowość, która mimo wciąż sporej popularności Bałtyku pozostaje oazą spokoju.