Widzimy na Slowhopie prawdziwy trend. Chcecie wsi. Najlepiej takiej ze zwierzętami, żeby pokazać dzieciom jak to drzewiej bywało. Takiej, że kozy, kury i obowiązkowo krowy. W sumie, skoro pozostało nam tylko jakieś 30 lat na planecie Ziemia - warto krzewić wiedzę o wiejskich zwierzakach, póki jeszcze są.
I tu zaczyna się opowieść o Siedlisku Leluja, bo to jest coś w rodzaju naturalnej wsi edukacyjnej. Swobodnie łażą sobie kury, kozy siedzą w zagrodzie (jeśli nie wiecie nic o kozach, to warto wspomnieć, że wolno chodzące kozy jedzą wszystko jak leci), jest siano, stare chaty, świeże powietrze i weseli gospodarze. No i to, o czym nie przeczytacie w kolorowych magazynach o wsi, a bardzo chcielibyśmy Wam o tym opowiedzieć. Ale o tym trochę później.
W Siedlisku Leluja mieszkają Monika z Wojtkiem oraz ich dzieciaki: Hanka i Kuba. I tak, przenieśli się tu z Warszawy. Kupili starą chatę od innych Warszawiaków, którzy zrobili sobie tu podmiejską działkę rekreacyjną. Monika i Wojtek postanowili się nie rozdrabniać na jakieś podmiejskie dacze i poszli na całość. Stworzyli agroturystykę. A potem jakoś samo poszło. My wiemy dlaczego poszło. Każdy kto widział wnętrze Lelujowej Chaty powie to samo. Że “oj, panie, maczała w tym ręce jakaś kreatywna postać”. Wojtek, mąż Moniki, od razu mówi, że to jej robota. A jak się Monikę pozna, to się wiele rzeczy rozumie same przez się. Ale pomysły to jedno, wykonanie drugie i zazwyczaj dobre rzeczy lepiej wychodzą w tandemie. No i już wiecie dlaczego Siedlisko Leluja “jakoś poszło”. Chcecie wiedzieć co tu się wyrabia? To przeczytajcie pięć rzeczy, które nas w Siedlisku zachwyciły:
Punkt pierwszy: osobowość Gospodarzy
Jeśli tworzysz coś takiego jak agro i chcesz, żeby się udało - musisz mieć osobowość. Ludzie chcą z Tobą rozmawiać, są ciekawi Twojej drogi i Twojej historii. Z Moniką i Wojtkiem naprawdę chce się pogadać przy kawie. Są ciekawi drugiej osoby, a to chyba w tym fachu najważniejsze. Są kreatywni, a to widać na pierwszy rzut oka i o tym więcej w punkcie drugim. To dwa huragany, a to znaczy, że Siedlisko Leluja będzie się jeszcze rozwijało w zaskakujących kierunkach.
Punkt drugi: kreatywność i estetyka we wnętrzach
Na miejscu obok kurpiowskiej chaty, (w której mieszkają goście agroturystyki) jest też były kurnik (gdzie również mieszkają goście agroturystyki) i to wszystko jest tak zrobione, że ludzie kochani. No ładnie, z kolorem niebieskim (warto wiedzieć, że nie wiadomo dlaczego odstrasza on muchy) i pomysłowymi rozwiązaniami w stylu strzechy na ścianach. Gospodarze udowadniają, że nawet w starej kurpiowskiej chacie łazienki mogą być ładniejsze niż u nas w domu. A stodoła, w której w sezonie jada się posiłki to petarda. Jest sauna i “lelujowe morze”, czyli staw, w którym zimą można sobie pomorsować. Nieco dalej od budynków siedliska, bo pod lasem, znajduje się prawdziwe tipi. Uwierzcie Slowhopom, bo widzieli wiele - tutejsze tipi jest inne niż wszystkie. Na środku potężnego namiotu znajduje się palenisko. Można tu spać w kilkanaście osób i cieszyć się ogniskiem pod dachem. Dla nas czad.
Punkt trzeci: aktywności dla dzieci
No i tu widać, że Siedlisko Leluja nigdy nie będzie miejscem tylko dla dorosłych. Może się za to stać miejscem bez dorosłych i to jest dobra wiadomość dla tych wszystkich dzieci mam, które dbają o to, by dziecko nie wdepnęło w kupę. Wracając do Siedliska: na dzieciaki czeka labirynt z siana, genialna letnia stodoła, a w niej całkiem spora przestrzeń dla dzieciaków (wyłożona sianem). Są kozy, które można pogłaskać, a także mnóstwo pomysłów na skuteczne pobrudzenie się, wytarzanie w trawie i obrzucenie liśćmi. Dla miejskich dzieci konserwowanych w płynach antybakteryjnych - bajka. Monika i Wojtek organizują zajęcia dla dzieciaków ze szkół, które chcą spędzić dzień na wsi. I to jest dobrze spędzony dzień.
Punkt czwarty: zależy im na czymś więcej
Lubimy Gospodarzy, którzy chcą robić dobro. Oni robią dobro. Lelujowa fundacja zajmuje się tym, żeby lokalne dzieciaki mogły pojechać na wycieczkę, zobaczyć trochę świata, poznać trochę nowych ludzi. Propsy od nas za to! Dla nas podróże to w dużej mierze zaangażowanie w społeczność lokalną, ochronę środowiska, empatia i szacunek dla ludzi. Tutaj to wszystko jest. Plus prawdziwa sympatia dla maluchów. To wcale nie jest częste.
Punkt piąty: prawdziwa wieś
I to jest nasz bonusowy punkt ostrzegawczy dla wszystkich mieszkańców miast, którzy wybiorą się na wieś. Ostrzegamy zatem: są tu muchy. Można w coś wdepnąć, ale o tym wspominaliśmy. Czasem zapachnie kozą. W nocy mogą latać nietoperze. Istnieją też komary. Oczywiście Gospodarze mogliby użyć środków zabijających muchy i komary oraz przy okazji pół ekosystemu, wybić zwierzęta, by nie zostawiały kup, skosić trawę pod wymiar, a resztę wyłożyć różową kostką bauma, wysmarować drewno chemią, żeby nie było korników. Ale czy to nadal byłaby wieś?