BESKID NISKI

9 miejscówek dla miłośników historii, dzikiej przyrody, pustych szlaków i kapitalnego jedzenia

 

W Beskidzie Niskim jednego dnia można spotkać jednocześnie orła i sarnę, zjeść homiłki i proziaki i odwiedzić niejedną opuszczoną wioskę. Ale to są tylko hasła, wiedzieliśmy to wszystko zanim zapuściliśmy się do tej leśnej krainy. To co zdarzyło się później, sprawiło, że postanowiliśmy wrócić i wracać będziemy często...

Na początek szybka powtórka z mapy. Beskid Niski to całkiem rozległe pasmo górskie, ciągnące się od Nowego Sącza, aż po okolice Sanoka, otoczone Beskidem Sądeckim od zachodu i Bieszczadami od wschodu. To też ojczyzna Łemków - grupy etnicznej, której ślady i tradycje nadal są tu obecne. Najwyższym szczytem po stronie polskiej jest Lackowa. I jeszcze jedno: góry są zalesione, więc nie oferują takich panoram jak Tatry, ale za to na szlakach puściutko i odludnie.

Nasza droga prowadziła przez maleńkie wioski łemkowskie, w których beskidcy "ruinersi" tworzą domy gościnne w wyremontowanych chyżach i starają się dbać o dziedzictwo tych terenów. Ropki, Nowica, Hańczowa, Izby, niezwykły widok z drogi na Oderne - to nie tylko wioski, ale całe społeczności niezwykłych ludzi, odtwarzający dawne tradycje. I teraz Bardzo Ważna Uwaga. Tu dajemy Wam tylko przedsmak, bo nie da się tak długiego tekstu przeczytać w internecie. Dlatego, jeśli chcecie poznać wszystkie nasze miejsca w Beskidzie Niskim, udajcie się pod ten link, który przedstawia WSZYSTKIE SLOWHOPY W BESKIDZIE NISKIM.

Nie udało się załapać na zimowe Dzikie Stoły, kulturowo-gastronomiczną inicjatywę Towarzystwa z Beskidu Niskiego, zobaczyć "Dziadów" w wykonaniu lokalnej Grupy Teatralnej Plemię ani zjeść deseru w kultowym Domu Zdrojowym, ale daliśmy radę wpaść na wernisaż Marii Strzeleckiej, autorki "Beskid Bez Kitu", wziąć udział w kilku sesjach jogi w Nowicy i dotrzeć do kilku nieistniejących już wsi. Jak widać, mamy trochę do nadrobienia. Może uda się Wam szybciej niż nam...


Zapamiętajcie nazwę tej wsi, bo jeśli jesteście podróżnikami spod znaku "slow", a jeszcze tu nie trafiliście - to może być plan na ten rok. Ropki są jak ta ostatnia wioska Galów, broniąca się przed zalewem jednakowych chatek z paczki i zuchwałych domów z kolumienkami. Ba! Ropki bronią się nawet przed asfaltem. Nie wiemy jak nazywa się ich magiczny napój, ale grunt, że działa. I teraz o samych K.Rropkach. Był taki czas, kiedy na Slowhopie zachwycaliśmy się bryłą nawiązującą do stodół. Te czasy już dawno za nami i niewiele jest dziś tego typu brył, które potrafią nas zainteresować. Tej się udało. Joanna i Darek uniknęli pokusy kupienia stodoły z paczki i postanowili nawiązać do lokalnego dziedzictwa. Odnieśli się do tradycyjnego budownictwa na tych terenach, czyli do łemkowskiej chyży i starego spichlerza z 1939 roku, czym znakomicie się wpasowali w znakomite sąsiedztwo Starej Farmy i Swystowego Sadu. Można zamieszkać w jednym z apartamentów albo wynająć spichlerz dla 4 osób na wyłączność.

Może być tak, że nie bardzo będzie się chciało ruszać, ale my naprawdę gorąco namawiamy. Pierwszy przystanek – nieistniejąca łemkowska wieś – Bieliczna. Wskoczcie na żółty szlak z Ropek, i idźcie, aż zobaczycie białą murowaną cerkiew. Potem hop na najwyższy szczyt Beskidu Niskiego (od strony polskiej) – Lackową, z racji wysokości (997 m n.p.m) nazywaną „górą policyjną”. I niech Was nie zwiedzie „Niski” w nazwie Beskidu, bo podejście z Izby w kierunku Lackowej wiedzie przez tzw. "ścianę płaczu". Jakby to opisać… bywa, że trzeba się wdrapywać na czworaka. Dla widoków na trasie – warto.

Zdaniem Slowhopa: Waszej uwadze polecamy taras i panoramiczne okno z widokiem na zielone. I oczywiście historię wsi Ropki, która znajduje się na Głównym Szlaku Beskidzkim.

Z Ropek na chwilę wyskoczymy do Klimkówki. W Naszej Polanie mieszka Marlena i najchętniej powiedzielibyśmy o niej: "Pani na Flaszy". Flasza to część wsi Klimkówka, która rozciąga się nad zalewem o tej samej nazwie. Wróćmy jednak do Pani na Flaszy, czyli samej Marleny, bo bez Marleny nie ma Naszej Polany. Przede wszystkim: świetnie gotuje i jest to kuchnia wegetariańska. Śniadania są kameralne, pełne domowych przetworów i sami byliśmy świadkiem jak pani domu kisi kapustę. Nie wyjeżdżajcie, dopóki nie spróbujecie proziaków. Więcej: domagajcie się proziaków! Do zestawu przemiłych osób ludzkich dodają tu też puchate osoby psie, które kładą się na stopach gości, podczas gdy goście spożywają śniadanie, a także kot Niuniol, który ma nawet własną stronę na Instagramie. Panuje tu cudownie ciepły klimat starej chyży z wielkim piecem pośrodku i jeśli możemy wam coś poradzić: dzień zacznijcie od kawy na ganku. Najlepsze doświadczenie na świecie.

„Miejsce unikalne, położone pięknie tuż przy czarnym szlaku. W nocy cisza, bo z dbałością wyremontowana chyża jest nieco oddalona od innych domostw, których we Flaszy, notabene, niewiele. Przyjechaliśmy na Naszą Polanę na rowerach. Marlena zna bardzo dobrze bliższe oraz dalsze okolice i wspierała nas swoją wiedzą przy wyznaczeniu najatrakcyjniejszych tras pod MTB. Na śniadania warzywa, pyszne lokalne przetwory, sery, jaja od kur z przydomowego kurnika - dla mnie rewelacja. Rekomendacje restauracji znajdujących się na trasach rowerowych też zawsze trafione, więc warto podpytywać gospodarzy o to i owo. Czworonożne towarzystwo przyjaźnie nastawione do gości. W części wspólnej, na półkach mnóstwo świetnej literatury”

Zdaniem Slowhopa: Słuchajcie tego: 42 opinie na 5, w których nad wyraz często występuje słowo  "Marlena". Poczytajcie, serio warto.

Jeśli macie w zwyczaju pakować w walizkę zapas lektur na wakacje – to nie tym razem. Biblioteczka Jasielówki zawstydziłaby niejednego bibliofila. Zapytacie: ale jak to? A tak to, że Sławek – Gospodarz Jasielówki, to rasowy pisarz, który wraz z Niną stworzył w Beskidzie Niskim takie miejsce, do którego się tęskni, jeszcze zanim się tam pojedzie. Starą chyżę przebudowali tak, by służyła nie tylko im, ale i odwiedzającym ich gościom. Niebieskie okiennice mrugają do przybyszy i nawiązują do łemkowskiej zabudowy. Patrząc na rozmiar salonu w Jasielówce, nasz salon rumieni się ze wstydu. Można uprawiać asany (przyjeżdżają tu nawet grupy jogowe), zaliczyć komara z książką, wybiegać dzieci, a jesteśmy prawie pewni, że i tak będzie Wam przyjemnie luźno. Inne ważne sprawunki, jak choćby poranną kawę, latem załatwia się na werandzie, a zimą w jadalni przy kominku. I naturalnie przechodzimy do kwestii jedzenia. Czy wasze brzuchy są gotowe na pesto z czosnku niedźwiedziego, racuchy, fuczki, proziaki, poprawione deserkiem? W Jasielówkowej kuchni rządzą Ania i Bogusia, które gotują wyłącznie wegetariańsko, ale tak gotują, że nie zatęsknicie za schabowym. Porcje? Jak u babci, czyli nie do przejedzenia. Jeszcze dwa słowa w kwestii położenia. Tłumów to tu nie ma. Jasielówka sąsiaduje z potokiem Jasiółka, a w nadrzecznym ogrodzie gospodarze postawili spa z sauną i balią. Do granicy ze Słowacją tylko 5 km. Warto uwzględnić w planie wycieczki.

„Niesamowite miejsce z duszą, gościnne i sprzyjające wypoczynkowi. Warunki tip-top, jedzenie przepyszne (jedliśmy pierogi najbliższe tym maminym!), jest gdzie spacerować, odetchnąć, a w zasięgu ręki masa wspaniałej literatury. Zwierzaki na miejscu bardzo przyjazne, Fargo przełamał lody nawet z naszym lękowym psiakiem ;) będziemy na pewno wracać, miejsce idealne na wszystkie pory roku!”

Zdaniem Slowhopa: Jakiś czas temu w ogrodzie Jasielówki stanęła kameralna Chata Makoszka. W sam raz dla dwójki albo małej rodziny. Sporo kotów do wygłaskania.

No i znowu Ropki! W Starej Farmie rytm dnia dyktuje jedzenie i przyroda. I jak to w Ropkach - jest zupełnie jak w innej krainie. Na półkach stoją książki (widać zamiłowanie gospodarzy do wydawnictwa Czarne), można sobie rano zrobić kawę i przysiąść cichutko nad stronami "Pustego Lasu" Moniki Sznajderman w oczekiwaniu na to, aż gospodarze zaproszą do stołu. Po śniadaniu, które trwa długo, bo tu przyjeżdżają fajni goście i zawsze jest dobry temat, warto wyskoczyć w góry. Albo pomoczyć stopy w potoku Ropki. Albo zahaczyć o zagrodę i posmyrać kozy po brodzie - lubią to bardzo. Kiedy leje z nieba albo solidnie sypie, można z czystym sumieniem oddać się do dyspozycji pierogom z kozim serem, zalec na drzemce przy kominku, poczytać Łemkach albo pisać książkę. Jest też wersja zimowa, w której każdy śniegolub (pełno tu takich) z bananem na ustach wskakuje w rajstopy i szura przemierzać biegówkowe trasy (w Ropkach, Hańczowej, Wysowej i Blecharce) albo pakuje narty i pędzi na wyciąg w Smerekowcu. Wszystko można, nic nie trzeba. Szefami tej instytucji kulinarno-wypoczynkowej są Magda i Piotr. Magda z racji sołtysowania Ropkom wie co i jak w okolicy i dlatego warto pytać.

„Stara Farma Ropki to miejsce wyjątkowe. To zasługa i przepięknej przyrody, i starego łemkowskiego domu, i zwierząt, które są integralną częścią farmy, ale przede wszystkim cudownych gospodarzy. Magdo i Maćku dziękujemy za wspaniały tydzień. Za Waszą pomoc, wskazówki tras do pokonania i PRZEPYSZNĄ kuchnię. Śniadania i obiady na tarasie to rozkosz dla ducha i ciała ???. Domowe sery, świetny pieczony przez gospodynię chleb, pyszne jajka podawane na różne sposoby, domowe wypieki (jagodzianki i chrupiące cynamonki!!!!). Dlugo tak można wymieniać. W każdym razie- to były super wakacje !!! Aktywne, smakowite i pełne emocji”

Zdaniem Slowhopa:  Nikt się tu nie obawia glutenu i nie trwoży na widok kruszonki do drożdżówki z jagodami. Pewnie dlatego trudno rozróżnić, czy ludzie na drodze do Ropek to piechurzy w drodze na Lackową, czy goście Starej Farmy w drodze na obiad. Więc poza grubymi tomami z tutejszych regałów: chleb i grubo masła.

Mówią, że w życiu pewne są tylko śmierć i podatki. Guzik prawda. Pewniakiem jest jeszcze oszałamiający widok z Polany Radwanówka, który onieśmieliłby nawet Bolesława Śmiałego. Taksówkarze podwożący gości do Radwanówki wyjmują aparaty, ci, co zgubili się w trasie, zapisują współrzędne GPS, a deweloperzy nie śpią po nocach, bo przegapili taką miejscówkę. Jak jest, sami widzicie. O tam, na dole, to Jezioro Klimkowskie, widok na rzekę Ropę i pasmo Homli. Najlepiej widać z tarasu. Oraz z balii. W roli domu tymczasowego – stuletni spichlerz z kozą Bartkiem (ponoć najgorętszy facet w Radwanówce) i miejscem dla 7 osób. Obok spichlerza stoi dom gospodarzy – Bocianówka. I tu gratka dla tych, co lubią przywieźć z wakacji nowe umiejętności. Marzena zna się na pieczeniu chleba i chętnie Was podszkoli, zaś Bartosz pokaże, jak czarować w drewnie. Do jeziora 500 m w linii prostej, żółtym szlakiem na Magurę Małastowską i Suchą Homolę. Na Cmentarz wojenny nr 51 z czasów I wojny światowej możecie ruszyć czerwonym szlakiem ze wsi Regietów, słynącej ze stadnin koni huculskich.

„Cudowne klimatyczne miejsce i bardzo mili i gościnni gospodarze - tworzy to idealne warunki by poczuć tryb SLOW i niespiesznie cieszyć się sobą i otoczeniem. Samo miejsce jak i okolica przepiękne! Jeśli marzycie o drewnianej chatce w górach to idealny wybór! Niesamowita energia tego miejsca sprzyja miłości i kreatywności:) To były najbardziej SLOW wakacje mojego życia :) Polecam z głębi serca!”

Zdaniem Slowhopa: W garach trzeba zamieszać samodzielnie, ale z takim miejscem na ognisko nawet gotowanie może okazać się przyjemne. Kociołek na miejscu!

Z niezadeptanych szlaków Beskidu Niskiego, z 50 km Śnieżnych Tras przez lasy (dla fanów narciarstwa biegowego), z najdłuższej trasy zjazdowej w Beskidzie Niskim, z bliskości drzew i nielimitowanego widoku na pofalowaną, beskidzką krainę wyłania się Źródło Energii. Czynności na miejscu układają się w taki protokół, który powinien być zapisany w medycynie chińskiej: najpierw kawka na tarasie, a potem 200-metrowy spacer do wypożyczalni sprzętu zimowego i obieracie kierunek biegówki dla oblatanych w tym sporcie albo ruszacie na łatwiejsze trasy (w promieniu 4 km). Można też wskoczyć w buty i udać się na szlak, czyli za dom.

„Widoki z sypialni są wymarzone. Piękny las tuż za rogiem, dwa strumyki w bezpośrednim sąsiedztwie. Cisza i spokój. Gospodarze niezwykle mili i wyrozumiali. Przygotowali dla nas chleb, wiejskie jajka i żurek. Bardzo polecam! ”

Zdaniem Slowhopa: Nowoczesna chatka dla fanów minimalizmu i dla sportowych zapaleńców. W wolnej chwili przyatakujcie tężnię solankową w Wapiennem (19 km od domu) albo słowackie uzdrowisko Bardejovske Kupele (35 km).

Tym razem wschodni cypelek Beskidu i środek Magurskiego Parku Narodowego. W połowie niskosufitowa chatka z makatkami, bielonymi ścianami i piecem kaflowym, a w drugiej ogrzewana chata z bali, z panelami słonecznymi na dachu. Na strychu niespodzianka: ogromna salo-bawialnia, którą ukochały sobie grupy jogowe (w domu wyśpi się wygodnie 15 osób). W zasięgu buta imponująca trasa widokowa z Krempnej do Grabia przez żydowskie malownicze dolinki Huty Kempskiej, Huty Polańskiej i Olchowiec. A trochę dalej (jakieś 30 km) Jaśliska – fajoskie miasteczko, które serio powinniście odwiedzić. Jeśli nie przekona Was fakt, że właśnie tam kręcono film “Boże Ciało”, to mamy drugi mocny argument. Pierogi. Szukajcie “Baru Czeremcha”, który jest bramą do świata PRL-owskiego designu, i słynie z kolorowych pierogów. Wiadomo, że dla pierogów warto pokonać każdą drogę.

„Piękne miejsce na wyjazd ekipą zaprzyjaźnionych osób. Poddasze idealne dla dzieci - nasze przez trzy dni, mimo dobrej pogody, nie chciały wychodzić na zewnątrz. Kuchnia w pełni wyposażona, jest zmywarka i piekarnik, gdyby ktoś zapragnął upiec ciasto na urlopie ? Za płotem pomocna sąsiadka, która robi pyszne sery. Jest też mleko prosto od krów o 18.00 po wieczornym dojeniu jeszcze ciepłe. W okolicy mnóstwo szlaków, każdy znajdzie coś dla siebie. Polecam wizytę w Muzeum Magurskiego Parku Narodowego. Dzieci zachwycone. No i kąpiele w Wisłoce, budowanie tam i skakanie po kamieniach. Gospodarz bardzo pomocny, kontaktowy i miły. Polecam z całego serca.”

Zdaniem Slowhopa: Miejscówka idealna dla większej grupy lub rodziny. Polecamy spacery po dzikich lasach MPN i letnie kąpiele w naturalnym jeziorze (200 m od domku). Wpadajcie z pieskiem. 

Darek wiedział, zanim inni się dowiedzieli. Co? A no na przykład to, że romans z balią zmienia życie na zawsze, bąbelki w jacuzzi działają kojąco na nerwy rozszarpane przez bąbelki, a bez sauny, litości, co to za wakacje? Dzisiaj na Małastowej górce stoi pięć domków Dosbajki. Ale my dziś o Kalynie, bo ile jest takich miejsc, w których na jednym tylko tarasie wciągniecie śniadanie, wybujacie się w hamaku i odmoczycie w jacuzzi? No właśnie. To tu jeszcze wystarczy parę tupnięć do balii, nie więcej do sauny i herbacianego pokoju w, którym unoszą się opary relaksu. Do tego widok na łagodne górki Beskidu. No bomba. W odległości spaceru wyciąg w Magura Ski Park, a latem strumyk i dosbajkowy basen.

„Pobyt w domku Kalyna to była dla mnie i moich znajomych czysta przyjemność. Przepiękny widok, cudowna lokalizacja, śpiew ptaków o poranku i unoszący się zapach drewna- nie ma lepszego miejsca na wypoczynek. Taras z grillem i jacuzzi oraz miejsce na ognisko były wisienką na torcie :) a lepszego gospodarza niż Pan Darek trudno znaleźć! Z pewnością to nie była nasza ostatnia wizyta w Dosbajce! ”

Zdaniem Slowhopa: W cenie wynajmu Kalyny macie drewno do kominka i tyle kąpieli w jacuzzi, aż wam bąbelki zaczną wychodzić uszami. Tu bez pieska, ale inne domki Dosbajki chętnie przyjmą Wam z pupilem. 

Dzień dobry Nowica! Niezwykła jest ta wieś i niezwykłe jej położenie, a Trzy Potoki mają lokalizację najlepszą z możliwych. Jadąc od strony Bielanki przemierza się gęsty las, w pewnym momencie kończy się asfalt i człowiek nie wie, czy jechać dalej czy nie. No więc jechać! Jechać zdecydowanie, uważać na zawieszenie i zaraz po pierwszych zabudowaniach w Nowicy zrobić znak zapytania, skręcając w niepozorną dróżkę w lewo. Tam, pod lasem, a właściwie całkowicie w lesie znajdują się Trzy Potoki. Potoki faktycznie są, słychać ich szmer, kiedy człowiek wyjdzie rano na taras zadumać się nad nierealnym dla mieszczucha położeniem tego miejsca. Rządzi tu Agata na spółkę z Tomkiem i uśmiechnięte są to rządy. Wy też się do nich uśmiechnijcie, to zaprowadzą Was na jogę w Nowicy, a to już jest slow doświadczenie pierwsza klasa. Uwaga, na aparaty czyhają tu stada saren, zupełnie w pozowaniu bezczelne.

„Idealne miejsce na weekendowy wypad w Beskidy. Dom bardzo ładny i zrobiony ze smakiem; zarówno w sypialni (byliśmy w pokoju z drzewem) jak i w salonie można przyjemnie spędzić czas. W salonie kominek - wczesną jesienią jeszcze nie używany, ale podczas zimowych wieczorów może robić robotę. Świetne śniadania; obiadu nie wykupiliśmy, ale zupa dyniowa którą i tak nas poczęstowano była bez zarzutu. Gospodarz miły i do dogadania. Okolica z rodzaju "koniec świata" - mała wioska, dużo przyrody. Fajna trasa-pętla do Schroniska PTTK im. Stanisława Gabryela na Magurze Małastowskiej - na kilka godzin marszu, bez rozległych panoram, ale za to urokliwa. Minusy to brak zasięgu (wg. uznania można uznać za plus) i niska dźwiękoszczelność między pokojami.”

Zdaniem Slowhopa: Prawdziwe agro, wprawdzie bez zwierząt hodowlanych, ale z psem Lolkiem. Opcja spania w domu gospodarzy albo w domku obok. Żadne fansy-szmansy, ale przyjemnie i z dobrym internetem. Można wziąć małego psa, który nie przestraszy się Lolka (pies w rozmiarze xxl).

A TERAZ DESER