Tam Cię jeszcze nie było?

Jeszcze WIĘCEJ niebanalnych adresów noclegowych w Polsce dla tych, którzy lubią spać inaczej

Zdarzyło się Wam kiedyś spać kilka metrów nad ziemią? Pod ziemią? W domu bez ścian? Na dworcu kolejowym pewnie się zdarzyło, ale czy był to XVII-wieczny dworzec kolejowy, należący do pewnego znanego cesarza? Jeśli nie, to pora to rozważyć, bo nocleg w Polsce zaczyna być czymś więcej niż łóżkiem. Zaczyna być przygodą.

Zebraliśmy 11 slowhopowych miejsc, które ze zwykłego spania robią doświadczenie. Opowiecie o tym mamie po powrocie do domu, dziadek popuka się po głowie, a babcia mruknie coś o tym, czego to ludzie nie wymyślą. Pokażemy Wam jak wynieść nocleg na dworcu na wyższy poziom, jak obudzić się w lesie na drzewie i gdzie zaraz po przebudzeniu można spotkać nieoczywistego zwierza. Trzymajcie się. Będzie dużo intensywniej niż w zwykłym hotelu...

Advertisement


Z rozrzewnieniem wspominacie te noce, kiedy od przyrody oddzielała Was tylko cienka ściana namiotu? Jeśli macie ochotę na coś więcej niż flashback, koniecznie weźcie pod lupę Osadę Bieszcisze. Ola - tutejsza gospodyni, to przykład człowieka, który rzucił wszystko i wszyscy wiemy co zrobił. Jak bardzo musiała mieć dość, że Osada powstała w niecały miesiąc? Nie spodziewajcie się jednak glampingu na wysoki połysk, insta glamu, fafarafa, bo tutaj na pierwszym miejscu jest natura i jej bliskość, a nie komforcik jak z Magdy M. Na miłośników przyrody czekają trzy namioty na drewnianych platformach. Każdy z nich ma prywatną łazienkę pod chmurką i (ciekawostka) toaletę kompostującą, co w praktyce oznacza, że po załatwieniu potrzeby trzeba sypnąć trocinami. Za mało realizmu? Wodę grzeją panele słoneczne, a jeśli słońce nie domaga, to zostaje podgrzać ją na ogniu. Czyli błyszczyk do ust tym razem zostaje w domu, będzie trochę mniej Jackie Collins, a trochę więcej Marka Twaina. Czyli nastaw się na przygody. Uprzedzamy również dla porządku, że jeśli ktoś chciałby robić live'a, to raczej nie tu. Nie ma wifi, a prąd łapie się we wspólnej wiacie. Można tam poznać innych zdumionych sytuacją, zachwyconych nią ludzi, przyrządzić wspólnie jakąś strawę, albo zalec na hamaku i wciągać zapach bieszczadzkiej łąki.

„Cudowne miejsce ❤️ urządzone z dbałością o każdy szczegół, pozwala zakochać się w Bieszczadach od pierwszego wejrzenia i czerpać ciszę garściami. Wieczorne posiadowki przy ognisku, a potem bujanie w hamaczku o poranku z książką i pyszną kawą z kawiarki...lenistwo nie ma tu końca. Dla poszukiwaczy aktywnego wypoczynku też się coś znajdzie, wystarczy tylko zaglądnąć do mapy lub zagadać do Oli, odpowiedzialnej za cudowność tego miejsca, a przy tym bardzo pomocnej i wyluzowanej. Pozdrowienia dla Tajgusi i do zobaczenia za rok <3”

Zdaniem Slowhopa: Ola ma bzika na punkcie energii odnawialnej i samowystarczalności i takie właśnie są Bieszcisze. Goście przyjeżdżają tu po reset z dala od rozpraszaczy i natłoku informacji. Koniecznie weźcie dzieciaki - może spodoba im się takie dzikie życie. Dla nas ważną informacją jest również to, że Ola współtworzyła w Warszawie szkoły demokratyczne, więc rozumie czego dzikim dzieciom trzeba.

A teraz wchodzą Wzgórza Dylewskie i Dr Świerk cały na biało. Jeśli za dzieciaka marzyliście o spaniu w koronach drzew, to oto jest Wasze spełnienie. Domek własnoręcznie zbudowali Agnieszka i Marek, gospodarze Modrego Ganka, którego pewnie już ze Slowhopa znacie. Pracowali nad tym projektem trzy lata, zupełnie po cichutku i nagle: bang, jest dom na drzewie! I nie jest to żadne pitu pitu, tylko prawilny dom wsparty na dwóch świerkach, ale solidnej konstrukcji. Z racji rozmiarów i bezpieczeństwa raczej nie dla dzieciaków, ale dorosłych, którzy lubią nowe doświadczenia. Całe 10 metrów kwadratowych chatki nad ziemią, z tarasem, salonikiem i łóżkiem na piętrze, do którego trzeba się wspiąć po drabinie. Z ważnych informacji: jak wieje, to buja i o ile to nie huragan Katrina zagubił się na Wzgórzach Dylewskich, nie należy się tego obawiać, chyba, że Wasz żołądek słabo reaguje na brak stabilnego podłoża. Żeby nie było, że zachęcamy wyłącznie do siedzenia na drzewie- w okresie okołowakacyjnym Gospodarze serwują wegetariańskie posiłki w starej stodole i są przesympatycznymi kompanami.

„Prawdziwe mistrzostwo wszechświata! Jechaliśmy z nastawieniem na odpoczynek w ciekawym miejscu i tak było. Domek jest przeuroczy, spełnia marzenia z dzieciństwa w 100%. Gospodarze to cudowni, uśmiechnięci ludzie. Jedzenie (wege) to kolejne mistrzostwo. Domek wyposażony i przygotowany perfekcyjnie, widok z okien niesamowity. Jednym słowem jedźcie tam a na pewno się nie rozczarujecie! ”

Zdaniem Slowhopa: Na Wzgórzach Dylewskim oprócz Gospodarzy i ich dzieci, mieszkają też dwa psy, zgraja kotów i koniki. Dokładnie sześć sztuk szczęśliwych i wolnych wierzchowców do głaskania, podziwiania i spacerowania, o których pisaliśmy też tutaj. Pssst śniadanka w cenie noclegu!

Ostatnio jaraliśmy się tak kiedy Jennifer Lopez wróciła do Bena Afflecka. Dziki Dom przebił nawet te informacje. Dawno nic nas tak nie zaskoczyło jak ten dom w Wietlinie, o którym trąbiły architektoniczne portale, jeszcze zanim stanął na dobre. W sumie stawał cztery lata i w istocie jest to spełnione marzenie Kasi. Domek o tradycyjnej bryle w całości pokryty jest trzciną i jest to z dużą pewnością jedyna taka bryła w Polsce. Żadnych balkoników, wykuszy i dodatkowych zdobień - tylko strzecha i nieprzesadzone okienka na połoniny. Jedni mówią o nim sierściuszek, inni włochacz, byli i tacy co podejrzewali, że jest to domek z wykładziny. A intrygująca elewacja to dopiero początek. W środku Gospodarze zgromadzili cały katalog lokalnego rzemiosła: ścienne malowidła w roślinne motywy od lokalnych graficiarzy, podłogi z drewna i naturalnego kamienia z lokalnej manufaktury, elementy łazienek od sanockiej firmy, która podbija świat. Chylimy czoła i apelujemy o więcej tak nietypowych realizacji!

Zdaniem Slowhopa: Gospodarze są na miejscu gotowi wesprzeć w razie potrzeby, a gościom oddają do zamieszkania w sumie 3 apartamenty. Każdy ma swój aneks kuchenny, ale jeśli jesteście gastroturystami i dla was to informacja z serii nieprzydatnych, zapiszcie w notesie - naleśniki giganty, a gospodarze podadzą współrzędne. W gratisie niebo gwiaździste nad głowami (Park Ciemnego Nieba - to tutaj!). 

Przyznajemy, że opolszczyzna nas zaskoczyła. Nie mamy w tych okolicach za dużo pinezek aż tu, ni stąd ni zowąd wyrasta Spirit Holidays, czyli najprawdziwszy dom ze ścianami z lnu i z pięcioma jeziorami w pobliżu. 100 metrów kwadratowych namiotodomu, ma w środku wszystko czego spodziewalibyście się po komfortowym noclegu, ale czego w życiu nie spodziewalibyście się po namiocie. Są dwie sypialnie z wygodnymi łóżkami, jadalnia, salon, taras i kuchnia, w której możecie odstawiać czary mary bez obaw, że puścicie chatę z dymem. Namiotodom nie ma klimy, ale ma za dodatkowe poddasze, które w razie upałów eliminuje efekt sauny, a same sypialnie położone są od strony lasu, więc miły chłodek, kiedy na dworze czeluście piekielne - gwarantowany.

„Niezwykłe miejsce na odpoczynek — łączące bliskość natury i możliwość aktywnego spędzania czasu. Gamping pięknie zaprojektowany, dzięki profesjonalnemu dopracowaniu każdego szczegółu ma swój wyjątkowy klimat. Świetnie wyposażona kuchnia, komfortowe sypialnie w których jest ciemno i cicho, bardzo przytulny salon w którym chce się spędzać czas. Pyszne śniadania z lokalnych świeżych produktów wysokiej jakości. Polecamy! ”

Zdaniem Slowhopa: Domek z lnu otwarty jest od kwietnia do października, na zimniejsze noce wystarczą koce i termofory. Gospodarze mieszkają tuż obok więc mają oko na dobytek, a w razie czego przechowają Wam cenniejsze bibeloty.  

Przytłaczają Was dedlajny, a telefon buczy już nawet we śnie? Nastawcie nawigację na Rudawy Janowickie. Jeśli te zajęcia na geografii przespaliście, to zawiadamy, że my też, ale to się spokojnie da nadrobić. A naprawdę warto, bo takich, co przespali jest więcej, a co za tym idzie, turystów jest mniej. Tam, na zboczu góry, w otulinie Rudawskiego Parku Krajobrazowego Marta i Jakub postawili dwie jurty, bordową i zieloną, dla tych co potrzebują przyjemnego schronienia, w bezpiecznej odległości od rzeczywistości. Jak im wyszło - sami widzicie. Nie znamy takiego, u którego ten widok nie powoduje opadu szczęki. Nam opadła, a potem jeszcze raz kiedy zobaczyliśmy widok z tarasu. Te tarasy to jest absolutna petarda, widok jak z tapety Windowsa, do tego miejsce na chill, na ognisko a tuż obok hot tube, gdyby ktoś zapragnął kąpieli z widokiem. Gospodarze tak to wymyślili, żeby na miejscu znaleźć wszystko co do życia potrzebne. I to ma sens bo z parkingu do jurt jest jakieś 100 metrów pod górkę, a crossfit na wakacjach z walizką 20 kilo to nie jest to o czym marzą wczasowicze. Pakujcie więc majty i co tam do oddychania Wam trzeba i róbcie szturm na Rudawy!

„Gospodarze stworzyli niezwykle magiczne miejsce. My poznaliśmy jurty zimą, oświetlone światełkami, wspinając się po zasypanych kamiennych schodach. Całe zbocze góry i otulający las przykryte były grubą warstwą śniegu. Nie mogliśmy się powstrzymać i wskoczyliśmy na nasze deski w biały puch w prost z naszego tarasu. Najlepiej !!! Nie spodziewałam się że Jurta może być tak przestronna. Całość super rozplanowana. [...] Warto skusić się na, szykowany przez Martę, pyszny kosz z jedzeniem, domowy chleb, pasty, warzywa, regionalne sery. [...] Syn z radością eksplorował antresolę. Ja pokochałam łóżko z widokiem na góry i sufitowe okno na gwiazdy. Możnaby leżeć i godzinami podziwiać zmieniające się widoki [...] Ps. Nalewka z pigwy wyborna :) ”

Zdaniem Slowhopa: Tarasy są zabezpieczone- więc raczej nie sturlacie się w dół, chociaż zalecamy ostrożność mimo wszystko. Na życzenie gospodarze przygotują dla was kosz smakołyków, rozpalą ognisko albo wannę z widokiem. Do Kolorowych Jeziorek 20 minut samochodem, ale możecie też wypożyczyć rowerek z wypożyczalni gospodarzy i uskutecznić przejażdżkę.Terminy znikają jak pączki w tłusty czwartek na warszawskiej Woli, ale trzecia jurta w "on hold", więc jest nadzieja!  

Spaliście kiedyś na dworcu? Pewnie się zdarzyło, kto kiedyś nie kimał z głową na nieznajomej sąsiadce, plecaku albo zgięty w scyzoryk na własnych kolanach. Ale na takim dworcu nie spaliście na pewno. Powstał w 1885 roku jako “powitalny pawilon cesarski” dla Wilhelma II Hohenzollerna. Żeby miał godne miejsce wypoczynku podczas swoich eskapad do mazurskich lasów. Przyjeżdżał tu na polowania i miłosne schadzki z kochankiem. Dalsza historia dworca nie była już tak romantyczna - po latach użytkowania jej w Budwitach budynek zaczął popadać w ruinę. W 2013 roku pojawili się przed jego ledwo trzymającymi się zawiasów drzwiami Magda i Rafał, konserwatorzy zabytków. Czyli Bóg ruinersów istnieje. Domyślacie się co było dalej. Wszystko dostało tu drugie życie: dawna nastawnia jest obecnie kuchnią, a kasa biletowa sypialnią z antresolą. Lokalizacja łazienki się zgadza, ale coś nam mówi, że kiedyś nie było tam takiej czadowej wanny. Nie wspominając już o strefie spa, czyli saunie fińskiej z widokiem na łąki i zewnętrznej bani z gorącą wodą.

„Co tu dużo mówić, po przekroczeniu progu opadły nam szczęki i zbierałyśmy je do końca naszego pobytu. Doskonały wypoczynek! Dworzec zachwyca architekturą i wykończeniem, okolica jest piękna i spokojna, a ta ruska bania... No, na pewno wrócimy!”

Zdaniem Slowhopa: Efekt prac Magdy i Rafała powala na kolana. Życzymy wszystkim zabytkom takiego szczęścia do konserwatorów, a wszystkim ruinersom takich odkryć. A Slowhopowi i jednych, i drugich.

Jeśli spanie w starej, odrestaurowanej chacie nie robi już na Was wrażenia, to co powiecie na wiatrak? W Zaborku mają takiego jednego Koźlaka z liczbą 1923 w dowodzie, w którym spała już nawet księżniczka Jordanii. No i moi drodzy spanie w tym samym łożku, co księżniczka, to już nie są przelewki. Jeśli wierzyć w teorię sześciu stopni oddalenia, nocująć w Zaborku, już przy drugim przybijacie piątkę gitarzyście Rolling Stones, który też tu spał i wsuwał tamtejsze racuchy. W sumie w wiatraku są 4 kondygnacje i 4 pokoje gościnne: młynarza, marynareczki i wspomnianej księżniczki, która była jednym z pierwszych gości wiatraka, i na której cześć nazwano tak jeden z apartamentów. Z salonu i jadalni można podziwiać mechanizm wiatraka i oryginalne młyńskie koło, a także imponującą kolekcję starych, kutych kluczy. Wisienką na torcie Zaborka jest zdesakralizowany, XIX wieczny kościół, w którym co prawda nie można spać, ale można urządzić konferencję, koncert albo wystawę. Coś nam mówi, że takich epickich okolicznościach publika jakby gwarantowana.

„Przepiękne miejsce! Sielskie i anielskie :) Cudowna przestrzeń, niesamowite zabudowania i wszechogarniający spokój, a do tego jedzenie palce lizać. Ale miejsce to przede wszystkim ludzie, a ci w Zaborku są zupełnie wyjątkowi - uśmiechnięci, pomocni i przemili. Dla takiej dobrej energii i pozytywnych ludzi warto tam wracać. ”

Zdaniem Slowhopa: Cały Zaborek to 70 hektarowy kompleks architektury drewnianej, na terenie Parku Krajobrazowego Podlaskiego Przełomu Bugu. W sumie do spania zaadoptowanych jest 6 budynków, można sobie wybrać spanko, jakie się komu podoba. Koniecznie skosztujcie podlaskiej szamki, a latem wpadnijcie na basen. 

Jeśli wierzyć memom, dorosłość to posiadanie foliówki pełnej foliówek i nerwica. Ale my wolimy myśleć, że dorosłość to jedzenie lodów na kolacje i spełnianie sobie swoich zachcianek, przynajmniej od czasu do czasu. Dlatego jak zobaczyliśmy ten domek na drzewie, nasze wewnętrzne dziecko całkiem zewnętrznie zakrzyknęło: “ojaaaaaaa”. Najprawdziwszy dom pośród drzew, i to jeszcze z bajerami: na górze sauna (!), na dole balia z gorącą wodą. Ale żeby nie było zbyt różowo to od razu dodajemy: nie ma tu prądu, toaleta jest na ziemi, a żeby wziąć prysznic (na zewnątrz) trzeba samodzielnie uzupełniać wodę. Ciepło wieczorami zapewnia mały kominek (koza) albo, bardziej po harcersku, ognisko. Weźcie latarki i przyjeżdżajcie na survival dla całkiem dużych (i małych) dzieci.

Zdaniem Slowhopa: To miejsce gwarantuje 100% łączność z lasem, 24h na dobę. Nawet na kibelku - będziecie patrzeć z niego na las, bo jest przeszklony. 

Teraz robimy hop w Świętokrzyskie na dwie przygody w cenie jednej. Po pierwsze spanie w jurcie pośród pól. Takiej z klimą i aneksem kuchennym, jednej jedynej w okolicy. Pobyt tutaj to doskonałe remedium na stan “a dajcie mi wszyscy spokój”. A po drugie osiołki. Po farmie tupta osiem zestawów kopytek, które w wieczornej ciszy możecie usłyszeć nawet z jurty. Same osiołki to niezłe harpagany - trzy z nich przyszły z Anią i Piotrkiem do Baszowic aż z Francji. Wszystkich osiem poznacie, posłuchacie o ich historii, a jak będziecie chcieli to nawet udacie się z nimi na wspólny spacer. W każdym razie uściski i głaski są na porządku dziennym, bo to niezwykle przytulaśne stworzenia, więc wyjedziecie dobrze naładowani endorfinami. Spróbujcie się nie rozczulić patrząc w ich wielkie oczęta.

„Zachwyt razy milion. Osiołki niemalże pod samymi oknami jurty rozczulały nas każdego dnia. Spacer na osiołkach zrobił na naszym dwulatku niesamowite wrażenie i o Koko, Wiku, Dino, Gampie, Gazie i Gizmo opowiada do dziś. Taras z pięknym widokiem na pola i łąki zapiera dech w piersiach. Na pewno warto zabrać kalosze :) przeurocze miejsce na każdą pogodę. Kiedy padał deszcz cudownie słychać jego delikatny szelest w samej jurcie, co jest przypomnieniem że jesteśmy jednak w namiocie. I to okno w suficie. W czasie pełni widać przez nie księżyc i gwiazdy. Polecam z całego serca.”

Zdaniem Slowhopa: Ania i Piotrek mają dla Was jeszcze jednego asa w rękawie - saunę ukrytą w lesie. Serio serio. Jak obiecacie, że się nie wygadacie to powiedzą Wam gdzie. 

Na koniec serwujemy Wam miejsce z innej bajki. Gdybyśmy mieli wybrać z jakiej to chyba padłoby na “Piękną i bestię”. Bo tak: z jednej strony mamy XVI-wieczny pałac, ale z drugiej w jego wnętrzach żadnego pięciogwiazdkowego hotelu ze spa nie znajdziecie. Na ścianach są renesansowe malowidła, miejscami przykryte barokową farbą. Zasada jest odwrotna niż w muzeum: można wszystkiego dotykać, zaglądać do komnat i zwiedzać bez spiny. Uprzedzamy jednak, że trwa tu odwieczny remont prowadzony przez pana Marka i grupę zapaleńców z zapasem entuzjazmu. Razem odnawiają, urządzają koncerty i wernisaże, organizują Targi Staroci, a nawet rozkręcają własne festiwale. Jeśli przyjedziecie tu w sezonie letnim jest spora szansa, że będziecie mogli skorzystać z tego kulturalnego programu. Pamiętajcie jednak, że Marek i jego pomocnicy to nie hotelarze - dopiero się uczą jak przyjmować gości, a pobyt u nich potraktujcie jak kolejny epizod przygód Indiany Jonesa, a nie wizytę w trochę innym Hiltonie.

„Piękne, klimatyczne miejsce. Surowe, ale warte poznania. Goście otaczani są ogromem zieleni oraz przyjaznych zwierzątek. Sam pałac jest ogromną przygodą - nic nie sprawiło nam takiej frajdy podczas pobytu jak odkrywanie go pokój za pokojem, z zachodzącym słońcem za oknem. Na pewno wrócimy za parę lat, żeby zobaczyć jak idą prace nad renowacją.”

Zdaniem Slowhopa: Polecamy zwiedzanie pałacu z właścicielem - Markiem i pokręcenie się po korytarzach, dziedzińcach i niektórych spośród 187 komnat.